wysoko bose nogi... Ruch rozgrzał mnie nieco. Teraz pozostawało wyciągnąć się na kanapie i usnąć, ale właśnie tu zdarzyło się coś osobliwego. Rzuciłem przypadkowo wzrokiem na parawan i... proszę sobie wyobrazić moje zdumienie! Z za parawanu wyglądała główka kobieca z rozpuszczonemi włosami, czarnemi oczkami i wyszczerzonymi ząbkami. Krucze brwi poruszały się, na policzkach ukazały się milutkie dołeczki — a więc... uśmiechała się. Zażenowałem się. Spostrzegłszy, że ją zauważyłem, główka też się zawstydziła i ukryła się. Jak winowajca, spuściwszy oczy, skierowałem się grzeczniutko ku kanapie, położyłem się i okryłem futrem.
— Co za wypadek! — pomyślałem. — Z pewnością widziała mnie skaczącego! To — niedobrze...
Uprzytamniając sobie rysy ładnej twarzyczki, mimowoli zacząłem marzyć. Obrazki — jeden od drugiego ładniejsze i bardziej kuszące — przesuwały się przed mą wyobraźnią i... jakgdybym miał być ukarany za grzeszne myśli, uczułem na prawym policzku silny, kłujący ból. Uderzyłem się dłonią w policzek i choć nic nie złapałem, domyśliłem się o co chodzi: poczułem przykry zapach zgniecionej pluskwy.
— Cóż u licha! — usłyszałem w tej samej chwili głosik kobiecy. — Przeklęte pluskwy chcą mnie widocznie zjeść!
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.