Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie?!...
Odpowiedź zawisła na ustach brata. Przeszkodzono mu jednak. Do pokoju wszedł chłopiec w kubraczku, w zabłoconych butach, trzymając oburącz sporych rozmiarów worek.
Przeżegnał się i stanął przy drzwiach.
— Kłania się panu Mitryj Terentjicz — zwrócił się nowoprzybyły do brata — i przy dzisiejszej niedzieli życzy wszystkiego najlepszego. A to — do rąk własnych.
Brat nasrożył się, przyjął worek, zajrzał do środka i uśmiechnął się pogardliwie.
— Cóż tam jest? Prawdopodobnie jakieś drobnostki. Hm... Głowa cukru.
Wyciągnął ją z worka, zdjął z niej kołpak papierowy i począł obstukiwać palcem.
— Hm... Z jakiej cukrowni? Bobrińskiego? Dobrze... A to? Herbata? Czemś ją czuć... Cóż to za sardynki... Jakaś pomada... Rodzenki ze śmieciami... Chce mnie przekupić, podlizuje się... Nieee... mój drogi!... Nie uda ci się! A czemuż to kawę z cykorją przemycił? Zresztą kawy nie pijam. Jest szkodliwa dla zdrowia. Działa na nerwy. Wszystko w porządku. Możesz już odejść. Pokłoń się tam.
Chłopiec wyszedł. Siostra szybko podbiegła do brata, chwyciła go za rękę. Poprzednie jego