— A to co? — spytał jeden z przybyłych, wskazując na ścianę.
W ścianie tkwił duży gwóźdź, a na nim wisiała nowa czapka z błyszczącym daszkiem i gwiazdką urzędniczą.
Obecni spojrzeli na siebie i pobledli.
— To jego czapka — szeptem dzielili się tem spostrzeżeniem. — On jest tutaj!?!
— Tak, on jest tutaj — mruknął Struczkow. — U Kati. Panowie, musimy wyjść. Pójdziemy do jakiegoś szynczku i poczekamy, dopóki sobie nie pójdzie.
Zacna kompanja wdziała futra i leniwie powlokła się w stronę szynku.
— Gęsiną u ciebie zalatuje, bo gąsiora masz w domu! — probował dowcipkować pomocnik archiwisty. — Licho go przyniosło. Czy niedługo wyjdzie?
— Niedługo. Nigdy nie zostaje dłużej niż dwie godziny. Jeść mi się chce! Przedewszystkiem i po pierwsze wypijemy po jednej, a na zakąskę kilka. Później, drodzy moi, powtórzymy. Natychmiast po drugiej kolejce — pieróg. W przeciwnym bowiem razie apetyt djabli wezmą. A żonusia moja świetne pierogi robi. Będzie też kapuśniak.
— A sardynki kupiłeś?
— Dwa pudełka. Cztery gatunki kiełbasy. Żona pewnie też jest głodna. Kie licho go przyniosło!
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.