W knajpie przesiedzieli około półtorej godziny. Żeby usprawiedliwić swój pobyt tam, wypili po szklance herbaty i zawrócili do Struczkowa. Weszli do przedpokoju. Z kuchni zalatywał jeszcze mocniejszy zapach. Przez odemknięte drzwi kuchenne urzędnicy ujrzeli gęś i słój z ogórkami... Akulina coś pitrasiła przy piecu.
— Moi drodzy, znów coś tu jest nie w porządku!
— Cóż tam takiego?
Ponownie doznany zawód fatalnie podziałał na urzędnicze żołądki — skurczyły się. Głód nie żartuje, a na łajdackim gwoździu wisiała futrzana czapka.
— To czapka Prokatiłowa! — oznajmił Struczkow. — Panowie, wyjdźmy! Przeczekamy gdzieś... Ten długo nie zabawi.
— No, żeby podobne monstrum miało tak śliczną żonę! — dał się słyszeć z saloniku ochrypły bas.
— Każdy głupiec ma szczęście, ekscelencjo — zawtórował damski głosik.
— Wyjdźmy — jęknął Struczkow.
I znów poszli do szynku. Tym razem zażądali piwa.
— Prokatiłow, to mocarz — zaczęli pocieszać Struczkowa towarzysze. — Godzinkę u twojej posiedzi, a za to ty przez dziesięć lat opływać będziesz we wszelakie szczęśliwości. Bracie miły,
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.