— Co teraz począć? Jak się tu podobnych... bałwanów ustrzec? Panowie! Na miły Bóg, czemuż milczycie? Jak z tego wybrnąć? Przecież tej kanalji nie będziemy bić! (Dyrektor zamyślił się). Słuchajno, Iwan Piotrowicz... Wpłacimy za ciebie te pieniądze, nie dopuścimy, aby rozgłoszenie tej sprawy okryć nas miało hańbą, niech cię licho porwie, tylko bądź szczery, bez żadnych wykrętów.. Kobietki lubisz, co?
Iwan Pietrowicz uśmiechnął się. Widoczne było zakłopotanie na twarzy jego.
— Rozumiem cię doskonale — konkludował dyrektor. — Kto ich tam nie lubi? Tak, rozumiem cię. Wszyscyśmy jednakowo grzeszni. Wszyscy łakniemy miłości, jak powiedział... jakiś... filozof... No, już dobrze! Słuchaj więc. Jeżeli tak bardzo je lubisz, to proszę: dam ci do jednej list... Bardzo ładniutka... Możesz jej składać wizyty na mój rachunek. Zgadzasz się? Do drugiej też dam ci list. Do trzeciej również napiszę! A szelmy ładniutkie, wszystkie parlują po francusku... pulchniutkie. Wino lubisz?
— Ekscelencjo, różne bywają gatunki win... Lizbońskiego, naprzykład, do ust nie biorę. Każdy trunek, za pozwoleniem waszej ekscelencji, ma swój walor...
— Nie pleć... Co tydzień będę ci posyłał tuzin szampana. Chlaj, ale nie trwoń pieniędzy i nie
Strona:Anton Czechow - Partja winta.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.