Strona:Antoni Abraham (1869-1923).djvu/08

Ta strona została uwierzytelniona.

skie, księża ci, niepomni ran, odniesionych w bismarckowskiej wojnie „kulturnej“, pod płaszczykiem religji, w ubraniu pasterzy Chrystusowych, najbezecniejszą uprawiali, najbardziej podstępną politykę germanizacyjną. Jeśli tysiące dusz polskich straciliśmy na Pomorzu, szczególnie zaś na Kaszubach, to odpowiedzialność za to ponosi przedewszystkiem duchowieństwo niemiecko-katolickie, mające swoje centrum organizacyjne i swoje pisma w Gdańsku, „Westpreussisches Volksblatt” i „Danziger Landeszeitung”.
Ostatecznie jednak nie inteligencja, nie przywódcy, ale lud sam zdecydował, w którym kierunku pójdzie. Lud nasz biedny prawdziwie tragiczne przeżywał chwile w czasach niewoli. Upośledzony materjalnie, tropiony i łowiony przez najróżniejszych agitatorów i wysłanników, namawiany przez swoich, szczuty i głaskany przez obcych, stanął przez chwilę na rozdrożu, zamknął się w sobie, jakby zastygł w martwocie. W głębi duszy żył jednak w czyśćcowej rozterce. Najtragiczniejszą zaś sprawą dla niego było rozdwojenie duchowieństwa, które czcił i kochał, które na ziemi Boga mu zastępowało i zarazem ojca-opiekuna. Do niego to w dniach klęski i niedoli spracowaną wyciągał dłoń, błagając o pocieszenie, radę, pomoc. A kiedy wyszedł z apatji, kiedy wiedziony dobrym instynktem, poszedł za głosem rodaków, jakże duszę jego ranić musiały wystąpienia przeciwpolskie ojców duchownych narodowości niemieckiej. Aż wreszcie ocknął się i zaczął wyczuwać, że przecież religja a narodowość to rzeczy różne.
Wówczas szedł już własną drogą, wzajemnie się oświecając. Wdzięczny duchowieństwu polskiemu za pomoc i opiekę, tembardziej je ukochał, niemniej jednak i z własnych szeregów począł wydzielać przywódców.
Takim wodzem ludowym, jednym z wielu, może największym, najgorliwszym, najpopularniejszym i najukochańszym był Antoni Abraham. On to jest przedstawicielem, księciem tego ludu kaszubskiego, który „trwał i wytrwał przy swej wierze i mowie i sprawił, że polska bandera powiewa nad morzem.”[1]


  1. Z cytowanego przemówienia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Stanisława Wojciechowskiego, w dniu 29 kwietnia 1923 r.