Mimo typowego imienia i nazwiska, nie podobna się w nim dopatrzyć cech ormiańskiego pochodzenia. Niski, okrąglutki, jak kartofelka podolska, pulchny, rumiany szatyn z szlacheckim wąsem, zakręconym ku górze, wygląda jak hreczkosiej z komedyi Przybylskiego. Mówi głośno, szeroko, bezceremonjalnie, silnym akcentem ruskim i samem odezwaniem się przypomina klasyczną atmosferę galicyjskich „dziedziców“ w płóciennych kitlach i słomkowych kapeluszach, ekonomów, okradających „jaśnie pana“ z nadmiaru miłości i arendarzy, kładących podwaliny pod baronowski tytuł swoich wnuków. Sam jest naturalnie „dziedzicem“ i to na Podolu, od reszty zaś ludzi swojego gatunku różni się tem, że prócz powiatowego miasteczka, ma także drugie centrum interesów, mianowicie literackich, we Lwowie. Pojawia się tu — nie licząc sezonu wyścigowego — mniej więcej co kwartału, staje w tradycyjnym szlacheckim hote-