Niski, pięćdziesięcioletni mężczyzna, krótki wzrok, wyraz twarzy zawsze ponury, okulary na nosie, czupryna i wąsy szpakowate. Wygląda jak nihilista na urlopie — w gruncie rzeczy nie żywi w sobie żadnych światowywrotnych idei. W zimie tonie cały w nasadzonej na oczy czapce i długiem olbrzymiem futrze, co robi go jeszcze bardziej tragicznym. Pochodzi z Warszawy, gdzie rozpoczął literacki zawód od humorystyki. Po r. 1863. był w Paryżu, w Dreznie, w Toruniu — od lat dwudziestu mieszka bez przerwy we Lwowie. Czwartą część tego czasu przepędził w obrębie gmachu skarbkowskiego. Zakochany w teatrze aż do dziwactwa, nie opuszcza ani jednego przedstawienia w roku. Teatr jest w trybie jego codziennego życia czemś tak programowem i niezbędnem, jak czarna kawa po obiedzie. Sam oprócz kilku większych powieści napisał długą litanię fars, a w ostatnich latach pod pseudonimem Żegoty Krzywdzica wystawił