Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

nie możnaby na razie domyśleć się, czem właściwie tutaj handlują. I patrząc na te różnorodne pogniecione papierowe pudła i paczki, trudno było uwierzyć, że na takich głupstwach zarabiają miliony i że tutaj w składzie jest codziennie zajętych pięćdziesiąt osób, nie licząc kupujących.
Gdy nazajutrz po przybyciu do Moskwy, Łaptiew poszedł do składu, robotnicy pakujący towar, tak mocno stukali po skrzyniach, iż w pierwszym pokoju i w składzie nikt nie usłyszał, że on wszedł; po schodach szedł znajomy listonosz z paczką listów w ręku, ale i on go nie zauważył. Pierwszą osobą, którą spotkał na górze, był brat jego, Teodor, podobny do niego do tego stopnia, że brali ich wszyscy za bliźniaków. To podobieństwo przypominało Łaptiewowi jego własną powierzchowność, i teraz też, widząc przed sobą człowieka niewielkiego wzrostu, z wypiekami na twarzy, z rzadkimi włosami na głowie, człowieka nieinteresującego i na pozór mało inteligentnego, zapytał sam siebie: »Czy i ja tak wyglądam?«
— Jakże się cieszę, że cię tu widzę! — zawołał Teodor, całując brata i ściskając mocno jego rękę. — Z niecierpliwością codziennie wyczekiwałem ciebie, mój drogi. Zamęczała mnie tu ciekawość, odkąd napisałeś, że się żenisz i stęskniłem się już za tobą, bracie. Pomyśl tylko, pół roku nie widzieliśmy się. No, cóż? Jakże? Źle z Niną? Bardzo?
— Bardzo źle.
— Wola Boska — westchnął Teodor. — No, a żona twoja? Piękna? Ja ją już kocham, przecież będzie moją siostrą. Będziemy ją obaj psuli.
W tej samej chwili Łaptiew zobaczył dobrze mu znane, szerokie, nieco pochylone plecy swego ojca, Teodora Stepanycza. Stary siedział przy kantorku na taburecie i rozmawiał z kupującymi.