— Ojcze, Bóg zesłał nam radość wielką! — krzyknął Teodor. — Brat przyjechał!
Teodor Stepanycz był wysokiego wzrostu i silnej budowy, tak że pomimo ośmdziesięciu lat i wielu zmarszczek na twarzy, robił wrażenie człowieka zdrowego i silnego. Mówił ciężkim, nizkim głosem, który z jego szerokich piersi wychodził, jak z beczki. Golił brodę, nosił żołnierskie, strzyżone wąsy i palił cygara. Zawsze mu było gorąco, to też tak w składzie, jak w domu, we wszystkich porach roku nosił obszerne ubranie z żaglowego płótna. Niedawno zdejmowali mu kataraktę, źle widział i nie zajmował się już interesami lecz tylko rozmawiał i pił herbatę z konfiturami.
Łaptiew schylił się i pocałował go w rękę, a potem w usta.
— Dawno nie widzieliśmy się, łaskawy panie — rzekł stary. — Dawno: Cóż, chcesz, abym ci powinszował ślubu zawartego? No, niech będzie, winszuję ci.
I podał usta do pocałunku. Łaptiew schylił się i pocałował.
— Cóż, czy przywiozłeś swoją panię? — zapytał stary i nie czekając na odpowiedź, rzekł, zwracając się do jednego z klientów: — Niniejszym oznajmiam ojcu, że żenię się z taką to, a taką panną. Tak. Ale, żeby ojca poprosić o radę i błogosławieństwo, tego nie potrzeba. Oni teraz podług swego rozumu. Kiedy ja się żeniłem, miałem przeszło czterdzieści lat, a u nóg ojca się tarzałem, prosząc o radę. Teraz już nie tak!
Stary ucieszył się synem, ale uważał za niestosowne objawić mu swoją radość. Głos jego, sposób mówienia i »pani« wywołały u Łaptiewa ów dziwny nastrój, w jaki przeważnie wpadał, będąc w składzie. Tutaj każdy drobiazg, przypominał mu, jak go w przeszłości bili i trzymali na chudej paszy; wiedział, że chłopców i teraz biją i do krwi rozbijają im nosy i że, jak ci chłopcy
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.