To żyd, Mosiek, który dostał pomięszania zmysłów, gdy mu się spaliła fabryka czapek.
Z pośród wszystkich mieszkańców szóstego pawilonu, tylko jemu jednemu wolno wychodzić z oficyny, a nawet z podwórza szpitalnego na ulicę. Z przywileju tego korzysta oddawna, zapewne jako stary mieszkaniec szpitala i jako cichy, nieszkodliwy idyota, miejski błazen, którego przywykli widywać na ulicy w otoczeniu chłopaków i psów. W szlafroczku, w śmiesznej mycce, w pantoflach, czasem też boso i nawet bez spodni, chodzi po ulicach, zatrzymując się pod bramami i przy sklepikach, prosząc o jałmużnę.
Raz dadzą mu kwasu, drugi raz kawał chleba, to znów parę groszy, tak, że wraca zwykle syty i bogaty. Wszystko zaś, co przynosi, odbiera mu Nikita; czyni to w sposób nader grubiański, wywracając mu kieszenie i wzywając Boga na świadka, że już nigdy nie puści żyda na ulicę i że nieporządek jest dla niego najgorszą rzeczą na świecie.
Mosiek lubi się przysłużyć. Podaje towarzyszom wodę, okrywa ich, gdy śpią, obiecuje przynieść każdemu po grosiku z miasta i uszyć nowe czapki, on też karmi łyżką swego sąsiada z lewej strony, paralityka. Postępuje tak nie ze współczucia, nie z pewnych humanitarnych pobudek, lecz naśladując i mimowolnie poddając się swemu sąsiadowi z prawej strony, Gromowowi.
Jan, syn Dymitra, Gromow, szlachcic trzydziestoletni, były komisarz sądowy i sekretarz gubernialny, cierpi na manię prześladowczą. Albo leży w łóżku, albo łazi z kąta w kąt, siedzi zaś bardzo rzadko. Zawsze podniecony, wzburzony i przejęty jakiemś niewyraźnem, nieokreślonem oczekiwaniem. Wystarczy szmer najlżejszy w sieni, lub krzyk na podwórzu, aby podniósł głowę, nasłuchując, czy to nie po niego idą? Czy to nie
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.