Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed białym, niedawno otynkowanym, dwupiętrowym domem, stangret zatrzymał konia i skręcił na prawo. Tu już oczekiwali. Przy bramie stał stróż w nowym kaftanie, w wysokich butach i w kaloszach, i dwóch stójkowych: cała przestrzeń od środka ulicy do bramy i potem przez podwórze do ganku posypana była świeżym piaskiem. Stróż zdjął czapkę, stójkowi salutowali. Na ganek wyszedł Teodor Teodorycz z poważnym wyrazem twarzy.
— Cieszę się, że się poznamy, siostrzyczko — rzekł, całując Julię w rękę.
— Witajże!
Teodor podał jej rękę i przeprowadził ją przez schody i przez korytarz wśród tłumu kobiet i mężczyzn. W przedpokoju także było ciasno i czuć było kadzidło.
— Przedstawię panią zaraz ojcu naszemu — szepnął Teodor podczas grobowej ciszy. — Czcigodny staruszek, pater familias.
W wielkiej sali, dokoła stołu, przygotowanego do nabożeństwa, stali, oczekując widocznie, Teodor Stepanycz, ksiądz w fioletowej czapce i dyakon. Stary podał Julii rękę, nie mówiąc ani słowa. Wszyscy milczeli. Julia zmieszała się.
Ksiądz z dyakonem zaczęli przywdziewać ornaty. Przynieśli kadzielnicę, z której sypały się iskry i szedł zapach kadzidła i węgli. Zapalili świece. Urzędnicy weszli do sali na palcach i stanęli w dwóch rzędach pod ścianą. Cicho było zupełnie, nikt nawet nie zakaszlał.
— Błogosław, Władco — zaczął dyakon.
Odprawiali nabożeństwo uroczyście, nic nie opuszczając i odczytali dwa śpiewy kościelne: do Jezusa Najsłodszego i Przenajświętszej Bogarodzicy. Śpiewacy śpiewali bardzo długo. Łaptiew zauważył, jak przed chwilą zmieszaną była jego żona; podczas gdy czytali śpiewy kościelne i śpiewacy zawodzili na różne tony