Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mam pieniędzy na wyrzucanie w bufecie. Nie jestem kupcową.
Podał jej rękę, odmówiła, wypowiedziawszy długie, męczące zdanie, które już nieraz od niej słyszał, a mianowicie, że nie zalicza się do słabej płci pięknej i nie potrzebuje usług mężczyzn.
Rozmawiając z nim, przyglądała się publiczności i często witała się ze znajomemi: były to jej towarzyszki z kursów i z konserwatoryum, jej uczniowie i uczenice. Ściskała ich ręce mocno i gwałtownie, jak gdyby im coś wydzierała. Nagle, zaczęła poruszać ramionami, jak w gorączce, drżeć i nakoniec, powiedziała cicho, patrząc z przestrachem na Łaptiewa:
— Z kim się ożeniłeś? Gdzieżeś miał oczy obłąkany człowieku? Cóżeś znalazł w tej głupiej dziewczynie? Przecież ja cię kochałam za twój rozum, za twoją duszę, a tej lali porcelanowej potrzebne są tylko twoje pieniądze!
— Zostawmy to, Polino — rzekł błagalnym głosem. — Wszystko to, co mi powiedzieć możesz z powodu mego małżeństwa, ja już sobie nieraz sam mówiłem... Nie dodawaj mi niepotrzebnego bolu.
Julia Siergiejewna zbliżała się w czarnej sukni i z wielką brylantową broszą, którą jej teść przysłał po nabożeństwie; za nią szła jej świta: Koczew, dwóch znajomych lekarzy i tęgi młodzieniec w studenckiem ubraniu, Kisz.
— Pojedź z Kostyą — rzekł Łaptiew do żony. — Ja niedługo wrócę.
Julia kiwnęła głową i poszła dalej. Polina Mikołajewna przeprowadziła ją wzrokiem, drżąc całem ciałem i kurcząc się nerwowo; spojrzenia jej pełno były wstrętu, nienawiści i bolu.
Łaptiew bał się jechać do niej, przewidując nieprzyjemne wyjaśnienia, cierpkie wymówki i łzy, za-