Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, piękna, tylko ot, bracie, szkoda, żyjemy obydwa z sobą — nie bardzo tego.
Piotr westchnął.
— Cóż dziewczynki? — zapytał Koczew.
— Ojciec nie przyszedł, Aleksy Teodorowicz sam się niemi zajmuje.
Kostia znalazł na szybie niezamarznięte miejsce i zaczął patrzeć przez lornetkę, skierowując ją na okna, gdzie mieszkała francuska rodzina.
— Nie widać — rzekł.
W tym samym czasie Aleksy Teodorowicz uczył Saszę i Lidę historyi świętej. Już półtora miesiąca mieszkały w Moskwie, na dolnem piętrze oficyny, razem z guwernantką, a trzy razy na tydzień przychodził do nich nauczyciel ze szkoły miejskiej i ksiądz katecheta. Sasza przechodziła Nowy Testament, a Lida zaczęła niedawno Stary. Ostatnim razem miała zadane powtórzenie do Ahrahama.
— Więc Adam i Ewa mieli dwóch synów — rzekł Łaptiew. — Bardzo ładnie. Jakże się nazywali? Przypomnij sobie!
Lida, ponura, jak zwykle, milczała, patrząc na stół i poruszała ustami; starsza, Sasza patrzała na nią i męczyła się.
— Ty doskonale wiesz, tylko się nie lękaj — rzekł Łaptiew. — No, jakże się nazywali synowie Adama?
— Abel i Kabel — szepnęła Lida.
— Kain i Abel — poprawił Łaptiew.
Po twarzy Lidy spłynęła wielka łza i spadła na książkę. Sasza spuściła również głowę i zaczerwieniła się, gotowa do płaczu. Łaptiew z litości nie mógł już mówić, łzy spłynęły mu do gardła; wstał i zapalił papierosa. W tej samej chwili zeszedł z góry Koczew z gazetą w rękach. Dziewczynki podniosły się i nie patrząc na niego, ukłoniły się.