bywał u znajomych w willi, a na folwarku obywatelskim był raz w życiu, gdy jeździł do Wołokołamska w sprawie sądowej. Miłosnego tematu unikał, jakby się go wstydził, często opisywał przyrodę, używając przytem takich wyrażeń, jak kapryśne zarysy gór, dziwaczne kształty obłoków, albo akord tajemniczych dźwięków... Powieści jego nigdzie nie drukowali, tłumaczył to sobie warunkami cenzury.
Czynności adwokackie podobały mu się, ale za swoje główne zajęcie uważał nie adwokaturę, lecz powieści. Zdawało mu się, że ma delikatne, artystyczne usposobienie i ciągnęło go zawsze do sztuki. Sam nie śpiewał, ani nie grał na żadnym instrumencie, był zupełnie pozbawiony ucha muzykalnego; ale chodził na wszystkie symfoniczne i filharmonijne zebrania, urządzał koncerty na cele dobroczynne, zaznajamiał się ze śpiewakami...
Podczas obiadu rozgadali się.
— Dziwna rzecz — rzekł Łaptiew — znów mnie oszołomił zupełnie mój Teodor! Trzeba — mówi — dowiedzieć się kiedy upływa stulecie naszej firmy, żeby się starać o szlachectwo, i mówi to zupełnie poważnie. Co się z nim stało? Szczerze mówiąc, zaczyna mnie on niepokoić.
Mówili o Teodorze, o tem, że teraz wszyscy sobie czemś nabijają głowę. Naprzykład, Teodor stara się okazać prostym kupcem, chociaż już kupcem nie jest, a kiedy przychodzi do niego po pensyę nauczyciel ze szkoły, której stary Łaptiew jest opiekunem, to on zmienia nawet głos i zachowuje się z nauczycielem, jak naczelnik.
Po obiedzie nie mieli co robić i poszli do gabinetu. Mówili o dekadentach, o »Dziewicy Orleańskiej« i Kostia wydeklamował cały monolog; zdawało mu się, że bardzo dobrze naśladuje Jermołową. Potem zasiedli do
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.