Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech się tam młodzi pośmieją, a my tutaj porozmawiamy swobodniej — rzekł, siadając na wygodnem krześle, zdaleka od lampy. — Dawno, braciszku, nie widzieliśmy się. Ileż ty czasu nie byłeś w składzie? Powiedz, cały tydzień chyba.
— Tak, nie mam nic do roboty u was. Przyznam się, że i stary mi już dokuczył.
— Zapewne, obejdą się bez nas w składzie, ale przecież trzeba mieć jakieś zajęcie. W pocie czoła chleb twój jeść będziesz — powiedziane. — Bóg lubi pracę.
Piotr przyniósł na tacy szklankę herbaty. Teodor wypił bez cukru i poprosił o drugą. Pił dużo herbaty, w przeciągu jednego wieczoru był w stanie wypić dziesięć szklanek.
— Wiesz co — rzekł, wstając i podchodząc do brata. — Nie rozumując obłudnie, głosuj jawnie, a my pomaleńku, zrobimy z ciebie członka rządu miejskiego, a potem towarzysza prezydenta rady miejskiej. Następnie, ponieważ jesteś człowiekiem rozumnym, wykształconym, zauważą cię i zawezwą do Petersburga, ziemscy i miejscy działacze tam teraz w modzie i patrz, bracie, nie mając pięćdziesięciu lat, będziesz tajnym radcą i dostaniesz wstęgę honorową.
Łaptiew nic nie odpowiedział; wiedział o tem dobrze, że tego wszystkiego, i wstęgi i tytułu radcy tajnego Teodor sam dla siebie pragnie, nie wiedział też co odpowiedzieć.
Bracia siedzieli w milczeniu. Teodor otworzył zegarek i długo, bardzo długo patrzał na niego z natężoną uwagą, jak gdyby chciał obserwować ruch strzałki, i wyraz jego twarzy wydał się Łaptiewowi niezwykłym.
Poprosili na kolacyę. Łaptiew poszedł do pokoju jadalnego, a Teodor pozostał w gabinecie. Już się nie sprzeczali i Jarcew mówił głosem profesora, wykładającego lekcyę: