Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

nąwszy ręce do kieszeni i śpiewał: »ru-ru-ru«, widocznie był z czegoś niezadowolony.
— Wesoło żyjesz tam w Moskwie — rzekł. — Bardzo się cieszę, żeś przyjechała... Mnie staremu nic nie potrzeba. Zdechnę wkrótce i oswobodzę was wszystkich. I tak dziwię się, że mam tak twardą skórę i że jeszcze żyję. Zdumiewająca rzecz!
Powiedział jeszcze, że jest starym osłem, na którym wszyscy jeżdżą. Zwalili na niego kuracyę Niny Teodorówny, kłopoty z jej dziećmi, pogrzeb, a ten chłystek, Panaurow, o niczem nie chciał wiedzieć i nawet pożyczył od niego sto rubli, których mu dotychczas nie oddał.
— Zabierz mnie do Moskwy i zamknij w domu waryatów! — rzekł doktór. — Ja jestem waryatem, naiwnym dzieciakiem, gdyż wierzę jeszcze w prawdę i w sprawiedliwość.
Wyrzucał jej, że jej mąż jest krótkowidzącym: nie kupuje domów, które tak łatwo można sprzedać. Teraz już nie zdawało się Julii, że w życiu tego starca jest jedyną pociechą. Później, kiedy przyjmował chorych i pojechał na praktykę, chodziła po wszystkich pokojach, nie wiedząc, co robić i o czem myśleć. Odzwyczaiła się od rodzinnego miasta i od domu rodzicielskiego; nie ciągnęło ją na ulicę, ani do znajomych, a na wspomnienie dawnych przyjaciółek i panieńskiego życia nie robiło jej się smutno i nie żałowała przeszłości.
Wieczorem ubrała się starannie i poszła na nabożeństwo. Ale w kościele byli tylko prości ludzie i jej wspaniałe futro i kapelusz nie wywarły najmniejszego wrażenia. Wydało jej się wtedy, że zaszła jakaś zmiana i w kościele i w niej samej. Dawniej lubiła, kiedy podczas nabożeństwa czytali kanon i śpiewali wiersze początkowe kantat kościelnych, naprzykład: »Odrzucą usta moje«, lubiła podchodzić wolno z tłumem do księdza,