Kiedy się wszyscy zmęczyli i Łaptiew poszedł szukać Kostię, aby jechać do domu, Julia zatrzymała się przód niewielkim widoczkiem i obojętnie patrzała na niego. Na pierwszym planie rzeczka, przez nią rzucony mostek, na brzegu rzeczki ścieżka, niknąca w ciemnej trawie, pole, potem na prawo kawałek lasu, przy nim ognisko; widocznie straż nocna. W dali dogorywa zorza wieczorna.
Julia wyobraziła sobie, że ona sama idzie przez mostek, potem po ścieżce coraz dalej i dalej, dokoła cicho, krzyczą chróściele, żarzy się ogień. I nagle wydało jej się, że te same obłoczki, które się rozciągnęły po czerwonej stronie nieba, i las i pole, widziała już dawno i nie jeden a wiele razy, poczuła się samotną i zapragnęła iść, iść i iść po ścieżynie; i tam, gdzie była zorza wieczorna, widać było odbicie czegoś nieziemskiego, wiecznego.
— Jak to jest pięknie malowane! — rzekła, dziwiąc się, że obrazek stał jej się nagle zrozumiałym. — Patrz, Alosza, czy widzisz, jak tu cicho?
Starała się wytłumaczyć dlaczego jej się ten obraz tak podoba, ale ani mąż, ani Kostia nie rozumieli jej. Patrzała na obraz ze smutnym uśmiechem i wzruszyło ją to, że inni nie widzieli w nim nic nadzwyczajnego; potem znów chodziła po salach i oglądała dzieła sztuki, chciała je rozumieć i już jej się nie zdawało, że na wystawie dużo jest jednakowych obrazów. Kiedy wróciwszy do domu, pierwszy raz zwróciła uwagę na wielki obraz wiszący w salonie, nad fortepianem, poczuła do niego wstręt i rzekła:
— Co za przyjemność mieć takie obrazy!
Później złote gzymsy, weneckie zwierciadła, tudzież obrazy w rodzaju tego, który wisiał nad fortepianem, a również dyskusye męża i Kostii o sztuce, budziły w niej uczucie nudy i złości, a czasem nawet nienawiści.
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.