Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
III.


Pewnego razu, rano, podniósłszy kołnierz u palta i brodząc po błocie, szedł Jan, po różnych zaułkach, z wyrokiem egzekucyjnym do pewnego mieszczanina. Był w ponurym nastroju, jak zawsze rano. Na jednej z bocznych ulic, spotkał dwóch aresztantów w kajdanach, a przy nich czterech uzbrojonych żołnierzy. Przedtem bardzo często spotykał Jan aresztantów i za każdym razem budziło się w nim współczucie, teraz spotkanie to wywarło na nim jakieś szczególne wrażenie. Wydało mu się nagle, że jego też mogą okuć w kajdany i w ten sam sposób prowadzić po błocie do więzienia. Odwiedził mieszczanina, a gdy wracał do domu, spotkał przy poczcie znajomego policyanta, który ukłonił mu się i przeszedł z nim razem kilkanaście kroków: to wydało mu się podejrzanem. W domu przez cały dzień nie schodzili mu z oczu aresztanci i uzbrojeni żołnierze i nieokreślony niepokój w sercu nie dał mu czytać, lub skupić się choć na chwilę. Wieczorem, nie zapalił światła, w nocy zaś nie spał, myśląc bezustannie o tem, że go mogą zaaresztować, okuć w kajdany i zamknąć w więzieniu. Czuł się niewinnym i mógł przysiądz, że i w przyszłości nie będzie zabijał, podpalał, ani kradł; ale czyż to trudno popełnić zbrodnię nieumyślnie, mimowolnie i czy niemożebną jest potwarz, lub też omyłka w sądzie? Nie darmo uczy wiekowe doświadczenie, że torby i katorgi zarzekać się nie trzeba. Omyłka w sądzie przy teraźniejszej procedurze sądowej bardzo możebna i nic tam dziwić nie może. Ludzie, którzy zapatrują się na cierpienia innych z punktu widzenia swej służby, lub swego urzędu, np. sędziowie, policyanci, lekarze, z czasem, siłą przyzwyczajenia zahartują się do tego stopnia, że choćby chcieli odnosić się do swoich klijentów inaczej jak formalnie, to nie mogą; pod tym względem nie różnią się