Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

przykazawszy Łaptiewowi, aby jej nie przeszkadzał. On też nie odzywał się do niej, usiadł z boku i przeglądał Wiestnika Jewropy. Grała przez dwie godziny — tyleż czasu przeznaczała na to dziennie — potem zjadła cośkolwiek w kuchni i wyszła na lekcye. Łaptiew przeczytał dalszy ciąg jakiejś powieści, następnie długo siedział nie czytając, nie nudząc się i zadowolony, że już jest spóźnionym na obiad.
— Ha-ha-ha! — rozległ się śmiech Jarcewa i on sam wszedł zdrów, czerstwy, czerwony, w nowiutkim fraku ze świecącymi guzikami — ha-ha-ha!
Przyjaciele zjedli razem obiad. Potem Łaptiew położył się na kanapie, a Jarcew usiadł przy nim i zapalił cygaro. Zapadł zmierzch.
— Ja widocznie starzeję się — rzekł Łaptiew. — Odkąd umarła moja siostra Nina, nie wiem dlaczego, bardzo często myślę o śmierci.
Zaczęli rozmawiać o śmierci, o nieśmiertelności duszy, o tem, jakby to rzeczywiście dobrze było, gdyby można powstać z martwych a polecieć dokądkolwiek na Marsa, być wiecznie wolnym, szczęśliwym, a zwłaszcza myśleć jakoś inaczej, nie po ziemsku.
— A nie chce się umierać — rzekł Jarcew cicho. — Żadna filozofia nie może mnie pogodzić ze śmiercią, myślę o niej wprost jak o zgubie. Chcę żyć.
— A ty lubisz życie, Gawriłycz?
— Tak, lubię.
— A ja zupełnie sam siebie pod tym względem nie rozumiem. Jestem, albo ponuro, albo obojętnie usposobiony. Jestem nieśmiały, mam trwożliwe sumienie, nie mogę zgoła przystosować się do życia, stać się jego panem. Nie jeden gada głupstwa, albo żartuje i jest wesół, a ja nieraz robię świadomie coś dobrego, a doznaję przy tem tylko niepokoju, albo najzupełniejszej obojętności. Wszystko to, Gawriłycz, tłumaczę tem, że jestem