zaczynali więc rozmawiać, o robocie nie było już mowy i przyjaciele rozstawali się nadzwyczaj zadowoleni jeden z drugiego.
Trwało to niedługo. Pewnego razu, przyszedłszy do Jarcewa, Łaptiew zastał u niego samą tylko Razsudinę, która siedząc przy fortepianie, grała swoje ćwiczenia. Spojrzała na niego chłodno, prawie wrogo i zapytała, nie podając mu ręki:
— Powiedz mi pan, jeśli łaska, kiedy będzie koniec tego dobrego?
— Czego? — zapytał Łaptiew, nie rozumiejąc.
— Przychodzisz pan tu codziennie i przeszkadzasz Jarcewowi w robocie. Jarcew nie jest kupczykiem, tylko uczonym i szkoda każdej chwili jego życia. Trzeba to zrozumieć i mieć choć trochę delikatności.
— Jeśli pani znajduje, że przeszkadzam — rzekł Łaptiew łagodnie, mieszając się — to przestanę tutaj przychodzić.
— I doskonale pan zrobisz. Wyjdź pan zaraz, bo on może nadejść i zastać pana tutaj.
Ton, jakim to było powiedziane i obojętne spojrzenie Razsudiny zmieszały go do reszty. Nie miała dla niego w sercu najmniejszego uczucia, prócz życzenia żeby jak najprędzej wyszedł; jakież to nie było podobne do poprzedniej miłości! Wyszedł, nie uścisnąwszy jej ręki; myślał, że go nazad przywoła, ale znów dały się słyszeć gamy i idąc wolno po schodach zrozumiał, że stał się dla niej obcym.
Dwa dni później przyszedł do niego Jarcew, chcąc z nim razem spędzić wieczór.
— Powiem ci nowinę — rzekł i roześmiał się. — Polina Mikołajewna sprowadziła się ze wszystkiem do mnie. — Zmieszał się trochę i mówił dalej półgłosem. — Cóż? Zapewne, nie kochamy się w sobie, ale zdaje mi się, że... to wszystko jedno. Cieszę się, że mogę jej dać
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.