Julia Siergiejewna podniosła się leniwie z siedzenia i wyszła. Na progu pokazała się kobieta chuda, bardzo blada, z ciemnemi brwiami, czarno ubrana. Złożyła ręce na piersi i rzekła błagalnym głosem:
— Panie Łaptiew, ratuj moje dzieci!
Dzwonienie bransolet i twarz z plamami pudru nie były obce Łaptiewowi; poznał tę samą damę, u której przed ślubem swoim jadł obiad. Była to druga żona Panaurowa.
— Ratuj pan moje dzieci! — powtórzyła i twarz jej zadrgała i zrobiła się nagle starą i żałosna, a oczy zaszły łzami. — Pan jeden możesz nas ratować, ostatni grosz wzięłam na drogę do Moskwy, do pana! Dzieci umierają z głodu!
Poruszyła się, jakby chciała upaść na kolana. Łaptiew przestraszył się i schwycił ją za ręce powytej łokci.
— Niechże pani usiądzie — mruczał, sadzając ją. — Proszę, niech pani siada.
— Nie mamy pieniędzy na chleb — rzekła. — Grzegorz Mikołajewicz wyjeżdża, ma nowe obowiązki, a nas nie chce wziąć ze sobą, i pieniądze, które pan, człowiek wspaniałomyślny, nam przysyła, traci na swoje potrzeby. Co mamy robić? Co? Biedne, nieszczęśliwe moje dzieci!
— Niech się pani uspokoi, proszę pani. Wydam rozkaz w kantorze, aby pieniądze wysyłali na ręce pani.
Załkała, potem uspokoiła się i Łaptiew zauważył, że na jej upudrowanej twarzy potworzyły się od łez maleńkie dróżki i, że rosną jej wąsy.
— Wspaniałomyślność pana niema granic, panie Łaptiew. Ale bądź pan naszym aniołem, naszą dobrą wróżką, przekonaj Grzegorza Mikołajewicza, że nie powinien nas opuszczać, niech on nas ze sobą zabierze. Przecież ja go kocham, szalenie kocham, on jest jedyną moją pociechą.
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.