Jakóbowi wydało się wstrętnem, że żyd sapał, mrugał oczami i że ma tyle rudych piegów na twarzy. Nieprzyjemnie było patrzeć na jego zielony chałat z ciemnemi łatami i na całą jego wątłą, delikatną postać.
— Czego ty, czosnku, do mnie leziesz? — krzyknął Jakób. — Nie przyczepiaj się do mnie!
Żyd rozgniewał się i również wrzasnął:
— Nie tak głośno, proszę was, nie tak głośno, bo polecicie przez płot.
— Precz mi z oczów! — ryknął Jakób i rzucił się na niego z pięściami. — Życie się już przykrzy z tymi parszywcami.
Rotszyld zdrętwiał ze strachu, przysiadł, zaczął wymachiwać rękami jakby broniąc się od ciosów, potem skoczył i uciekł co tchu. W biegu podskakiwał, uderzał w ręce i widać było jak drżały jego długie, chude plecy. Ulicznicy skorzystali z tego radosnego wypadku, rzucili się za nim z krzykami: »Żyd! Żyd!« Psy również rzuciły się za nim z ujadaniem. Ktoś się roześmiał, potem gwizdnął, psy zaszczekały głośniej i zgodniej... Później, widocznie jeden z nich ukąsił Rotszylda, gdyż rozległ się rozpaczliwy, bolesny krzyk.
Jakób przeszedł się po pastwisku, potem dokoła miasta, dokąd go oczy poniosą, a ulicznicy krzyczeli: »Bronza idzie! Bronza idzie!« A oto rzeka. Nad nią z piskiem latały kuliki, kwakały kaczki. Słońce silnie przygrzewało, a od wody bił taki blask, że aż oczy bolały. Jakób przeszedł się po ścieżce wzdłuż brzegu i widział, jak z łazienki wyszła tęga czerwona niewiasta. »Jaka mi wydra!« — pomyślał. — Niedaleko od łazienki chłopcy łowili na mięso raki; spostrzegłszy go, zaczęli krzyczeć ze złością: »Bronza! Bronza!« A oto rozłożysta, stara wierzba z olbrzymiem wydrążeniem, a na niej wronie gniazda... I nagle w pamięci Jakóba stanęło jak żywe dzieciątko z jasnymi włoskami i wierzba, o której
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.