Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

Skrzypcy nie weźmie ze sobą do grobu, a więc one zostaną osierocone i stanie się z niemi to samo, co z brzeziną i z lasem sosnowym. Wszystko na tym świecie przepadło i wszystko ginąć musi! Jakób wyszedł z chaty i usiadł na progu, tuląc skrzypce do piersi. Myśląc o zmarnowanem życiu, zagrał nie wiedząc sam co, ale wyszło to smutnie i wzruszająco i łzy spłynęły po twarzy. I im silniej naprężał myśl, tem żałośniej śpiewały skrzypce.
Skrzypnęła klamka raz i drugi i przed furtką ukazał się Rotszyld. Przez pół podwórza szedł śmiało, ale zobaczywszy Jakóba, zatrzymał się nagle, skurczył się i ze strachu widocznie, zaczął robić rękami takie znaki, jak gdyby chciał pokazać Jakóbowi na palcach, która jest godzina.
— Podejdź, podejdź — rzekł łagodnie Jakób i kiwnął na niego. — Podejdź! — Patrząc z niedowierzaniem i ze strachem, Rotszyld zaczął się zbliżać i zatrzymał się w odległości sążnia.
— Zmiłujcie się, nie bijcie mnie! — rzekł, przysiadając. — Mnie znów Mojsiej Iljicz przysyła. Nie bój się — mówi — idź znów do Jakóba i powiedz, mówi, że bez niego obejść się nie możemy. Szlub w środę... Ta-ak! Pan Szapowałow wydaje córeczkę za dobrego cłowieka... I weszele będzie bogate, u-u! — dodał żyd, mrużąc oczy.
— Nie mogę... — odpowiedział Jakób, ciężko dysząc. — Zachorowałem, bracie.
I znów grać zaczął, a łzy trysnęły mu z oczów na skrzypce. Rotszyld słuchał uważnie, stając do niego bokiem ze skrzyżowanemi na piersiach rękami. Wyraz strachu i powątpiewania zamienił się stopniowo w wyraz boleści i cierpienia, wodził dokoła oczami, jak gdyby wpadł w zachwyt i rzekł: »Wahhh!«... I łzy spłynęły wolno po jego twarzy i spadły na zielony chałat.