Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

robach. Nie zdążyli wypić jednej szklanki, kiedy na dworze rozległ się donośny, przeciągły, pijany krzyk:
— Ma-aryo!
— Widać Kirjak idzie — rzekł stary.
Wszyscy ucichli. Po chwili dał się słyszeć ponownie ten sam krzyk głośny, przeciągły, jak gdyby pochodził z pod ziemi:
— Ma-aryo!
Marya, starsza synowa, zbladła, przytuliła się do pieca i dziwne wrażenie robił na twarzy tej barczystej, silnej i nieładnej kobiety wyraz przestrachu i grozy. Córka jej, owa dziewczynka, która siedząc na piecu, wydawała się obojętną, głośno nagle zapłakała.
— A ty czego, cholero? — krzyknęła na nią Tekla, czerwona baba, równie silna i barczysta. — Nie bój się, nie zabije cię.
Mikołaj dowiedział się od starego, że Marya bała się mieszkać z Kirjakiem w lesie i że on, za każdym razem kiedy się upił, przychodził po nią, hałasował i bił ją bez litości.
— Ma-aryo! — rozległ się krzyk pod drzwiami.
— Wejdźcie, rodzoniuteńki — zaszczebiotała Marya, oddychając tak, jakby ją zanurzali w bardzo zimnej wodzie — wejdźcie, rodzoniuteńki...
Rozpłakały się wszystkie dzieci ile ich było w chacie, a patrząc na nie Sasza również płakać zaczęła. Dał się słyszeć pijany kaszel i wszedł do chaty wysoki chłop z czarną brodą, w zimowej czapce, a ponieważ przy bladem świetle lampki nie było widać jego twarzy — wydał się strasznym. Był to Kirjak. Podchodząc do żony, zamierzył się i trzasnął ją pięścią w twarz, a ona nie wydała ani jednego dźwięku, oszołomiona ciosem, przysiadła tylko i z nosa jej polała się krew.
— Co za wstyd, co za wstyd — mruczał stary, włażąc na piec: — i przy gościach. Przecież to grzech.