Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

raz, zwracając się z wdzięcznością do Matwiejczewych, Mikołaj rzekł:
— Jan Dymitrycz to mój dobrodziej i powinienem dzień i noc modlić się za nim do Boga, bo za jego pomocą stałem się porządnym człowiekiem.
— Batiuszka ty mój — odezwała się płaczliwym głosem wysoka kobieta, siostra Jana Makarycza — czy nic o nim, gołąbku moim, nie słyszałeś?
— Przez zimę służył u Omona, a teraz, gadali, że jest gdzieś pod miastem, w ogrodach... Zestarzał się! Dawniej zdarzało się, że podczas letnich robót przynosił do domu i po dziesięć rubli dziennie, teraz niema nigdzie roboty i stary zmęczony.
Wszyscy patrzali na nogi Mikołaja, w wojłokowych butach i na jego bladą twarz i mówili ze smutkiem:
— Nie wniesiesz i ty do domu, Mikołaju Osipowiczu, nie wniesiesz! Gdzie tam!
I wszyscy pieścili Saszę. Miała już dziesięć lat, ale była mała, bardzo chuda, i patrząc na nią nie można jej było dać więcej lat, niż osiem. Pośród innych dziewczynek, opalonych, źle ostrzyżonych, ubranych w długie, spłowiałe koszule, ona bielutka, z wielkiemi, ciemnemi oczami, z czerwoną wstążeczką we włosach, zabawnie wyglądała, robiła wrażenie zwierzątka złapanego w polu i przyniesionego do chaty.
— Ona i czytać umie! — pochwaliła się Olga, czule patrząc na córkę. — Poczytaj, dziecko! — rzekła, biorąc z kąta ewangielię. — Poczytaj, a prawosławni posłuchają.
Ewangielia była stara, ciężka, w skórzanej oprawie, z podartemi brzegami i rozszedł się od niej tak silny zapach, jak gdyby do chaty weszli popi, Sasza podniosła brwi i zaczęła głośno czytać.
... We śnie zjawił się Anioł Józefowi, mówiąc: Wstań, weź Dziecko i Matkę Jego...