— Daj spokój... Grzech... Niczego sobie baba.
Postali chwilę pod szopą i poszli.
— Lu-bię kwiaty polne-e! — zaśpiewał nagle stary, wysokim przenikliwym tenorem. — Lu-bię zbierać je na łące!
Potem splunął, brzydko zaklął i poszedł do domu.
Babka umieściła Saszę przy swoim ogrodzie i kazała jej pilnować, żeby nie wpadały gęsi. Był gorący sierpniowy dzień. Gęsi karczmarza mogły się z tyłu przedostać do ogrodu, ale w danej chwili były zajęte wykradaniem owsa i tylko gęsior podniósł wysoko swoją głowę, jakby chciał zbadać, czy nie idzie stara z kijem; inne gęsi pasły się daleko za rzeką, rozłożywszy się na łące w długim, białym łańcuchu. Sasza postała chwilkę; znudziła się i widząc, że gęsi nie idą zeszła na urwisko.
Spostrzegła tam starszą córkę Maryi, Motkę, która stojąc nieruchomie na ogromnym kamieniu, wpatrywała się w cerkiew. Marya miała trzynaścioro dzieci, ale zostało jej tylko sześcioro i to, same dziewczynki, ani jednego chłopca; najstarsza miała osiem lat. Motka stała bosa, w długiej koszuli, słońce paliło jej głowę, ale nie zauważyła tego i jakby skamieniała. Sasza stanęła obok niej i rzekła, patrząc na cerkiew:
— W cerkwi mieszka Pan Bóg. U ludzi palą się lampy i świece, a u Boga lampeczki czerwoniutkie, zieloniutkie, niebieskie, jak oczki. W nocy Bóg chodzi po cerkwi, a z nim Przenajświętsza Bogarodzica i Mikołaj święty... tup, tup, tup. A stróżowi straszno, straszno! I-i — dodała, naśladując swoją matkę. — A gdy nadejdzie koniec świata, to wszystkie cerkwie wzniosą się do nieba.