to, że nad ogniem, w dymie, latały gołębie, a w karczmie, gdzie jeszcze nie wiedzieli o pożarze, dalej śpiewali i grali na harmonii, jak gdyby nic nie było zaszło.
— Wuj Siemion pali się! — krzyknął ktoś na cały głos.
Marya rzucała się około swej chaty, płacząc, załamując ręce, zgrzytając zębami, chociaż pożar był jeszcze daleko, na drugiej stronie wsi; wyszedł Mikołaj w pilśniowych butach, wybiegły dzieci w koszulkach. Przy chacie dziesiętnika uderzyli w żelazną deskę. Bem, bem, bem... rozległo się w powietrzu, a od tego niezmordowanego, niespokojnego dzwonu ciężko się robiło na sercu. Stare baby trzymały obrazy. Wypędzali z podwórza na drogę owce, cielęta i krowy, wynosili kufry, kożuchy, kadzie. Kary źrebak, którego nie dopuszczali do stada, gdyż wierzgał i ranił konie, wypuszczony na wolność, ze rżeniem, przebiegł całą wieś raz i drugi, potem nagle zatrzymał się obok wozu chłopskiego i zaczął go kopać tylnemi nogami.
Zadzwonili i z tej strony, w cerkwi.
Dokoła palącej się chaty było gorąco i tak jasno, że na ziemi dokładnie widać było każde źdźbło trawy. Na jednym z kufrów, który zdążyli wyciągnąć, siedział Siemion, rudy chłop z długim nosem, w czapce nasuniętej aż do uszów, w surducie; żona jego leżała zemdlona, twarzą ku ziemi i jęczała. Jakiś osiemdziesięcioletni staruszek, niziutki, z długą brodą, podobny do Gnoma, nie tutejszy, ale widocznie zajęty pożarem, chodził dokoła bez czapki, z białym węzełkiem w ręku; na łysinie jego odbijał się ogień. Starosta Antip Siedielnikow, smagły i czarnowłosy, jak cygan, podszedł do chaty z siekierą i wybił wszystkie szyby jedne po drugiej, niewiadomo poco, potem zaczął rąbać ganek.
— Baby, wody! — krzyczał. — Maszynę podawa-aj! Ruszaj się!
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.