na pożar. Porozciągane w różne strony belki nie paliły się już, lecz tylko silnie dymiły; student, pracujący przy sikawce, kierował strumień to na owe belki, to na chłopów, to na baby, przynoszące wodę.
— Żorż!— krzyczały dziewczynki z trwogą. — Żorż!
Pożar się skończył. I tylko kiedy się rozchodzić zaczęli, zauważyli, że już dnieje, że wszyscy są bladzi, trochę smagli; zawsze się tak wydaje wczesnym rankiem, kiedy na niebie gasną ostatnie gwiazdy. Rozchodząc się, chłopi śmieli się i żartowali z kucharza generała Żukowa i z czapki, która się spaliła; już mieli ochotę obrócić w żart, przykro im jakoby było, że pożar tak prędko się skończył.
— Pan dobrze gasił — rzekła Olga do studenta. — Pan by powinien do nas, do Moskwy: tam, to co dzień pożar.
— A czy wy z Moskwy? — zapytała ciekawie jedna z panienek.
— Tak jest. Mąż mój służył w »Słowiańskim Bazarze«. A to moja córka — wskazała na Saszę, która zmarzła i przytuliła się do niej. — Też moskiewka.
Obie panienki powiedziały coś po francusku do studenta, który podał Saszy dwadzieścia kopiejek. Widział to stary Osip i na twarzy jego zabłysła nagle nadzieja.
— Chwalić Pana Boga, jaśnie wielmożny panie, wiatru nie było — rzekł, zwracając się do studenta. — A to by z dymem poszli w przeciągu jednej godziny. Jaśnie wielmożny panie, pan jesteś dobry — dodał zmieszany, nieco ciszej — tak zimno, człowiek radby się rozgrzać... gdyby tak z łaski pańskiej choć na pół buteleczki.
Nic mu nie dali, burknął coś i polazł do domu. Olga stanęła na brzegu urwiska i patrzała, jak obie bryczki przejeżdżały rzekę wbród i jak państwo szli
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.