przez łąkę; tam czekał na nich powóz. Kiedy przyszła do chaty, z zachwytem opowiadała mężowi:
— A tacy piękni! Tacy dobrzy! A panienki... jak cherubinki.
— Żeby ich dyabli wzięli! — odezwała się Tekla ze złością.
Marya czuła się nieszczęśliwą i mówiła, że chce umierać; Tekli zaś podobało się to życie i bieda i brud i nieustanne wymysły. Jadła, co jej dawali, nie zastanawiając się; spała gdzie i na czem popadło; pomyje wylewała pod samym gankiem, chlusnęła z progu i przechodziła przez kałużę bosemi nogami. I ona też od dnia pierwszego znienawidziła Olgę i Mikołaja właśnie zato, że im nie podobało się to życie.
— Zobaczę, co wy tu jeść będziecie, szlachcice moskiewscy! — mówiła złośliwie. — Zobaczę!
Pewnego razu, rano — było to na początku września — Tekla przyniosła z dołu dwa wiadra wody, różowa od zimna, zdrowa, piękna; Marya i Olga siedziały przy stole i piły herbatę.
— Herbata, cukier! — powiedziała Tekla szyderczo. — Co za panie — dodała, ustawiając wiadra — uważają, że to modne pić codziennie herbatę. Uważajcie też dobrze, żebyście się nie roztyły — mówiła, patrząc z nienawiścią na Olgę.
Zamierzyła się i uderzyła ją w ramię tak silnie, że obie bratowe z przestrachem klasnęły w ręce i powiedziały:
— Ach! Boże!
Potem Tekla poszła prać w rzece bieliznę, a przez całą drogę wymyślała tak głośno, że aż w chacie było ją słychać.