Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

ryi — strach, dzieciom — krosty i głód. I teraz jakoś niespokojnie spali: przewracali się z boku na bok, majaczyli, wstawali, aby się napić wody.
Nagle Tekla zaszlochała głośno, ale natychmiast zapanowała nad sobą, i tylko od czasu do czasu załkała, coraz ciszej i spokojniej, aż w końcu usnęła. Słychać było z poza rzeki bicie zegara; ale zegar ten bił jakoś dziwnie, wydzwonił piątą, potem trzecią.
— O Boże — wzdychał kucharz.
Patrząc w okno, trudno było zrozumieć: czy wciąż jeszcze świeci księżyc, czy też to już dnieje. Marya wstała, wyszła i słychać było, jak doiła krowę na podwórzu i wołała: »Stó-ój«. Wyszła i babka. W chacie było jeszcze ciemno, ale można było rozróżnić niektóre przedmioty. Mikołaj, który całą noc nie spał, zlazł z pieca. Wyjął swój frak z zielonego kufra, ubrał się i podszedłszy do okna, potarł rękawy, rozprasował ręką fałdy, i uśmiechnął się. Potem zdjął ostrożnie frak, schował go do kufra i znów się położył.
Marya wróciła i zaczęła palić w piecu. Ona widocznie nie zupełnie się jeszcze rozbudziła, dopiero teraz, wracając ze dworu. Być może, że jej się coś śniło, może też przypomniały jej się wczorajsze opowieści, gdyż nagle wolno przeciągnęła się przed piecem i rzekła:
— Nie, wolność lepsza.


VII.


Przyjechał pan — tak nazywali we wsi naczelnika ziemskiego. O tem, kiedy i poco on przyjedzie wiadomem było od tygodnia. W Żukowie było tylko czterdzieści chat, ale zaległości, rządowej i ziemskiej nagromadziło się więcej, niż dwa tysiące.
Naczelnik stanął w karczmie; wypił dwie szklanki herbaty, a potem udał się pieszo do chaty starosty, do-