tak długo każe na siebie czekać, cieszyła się, kiedy jej umierały dzieci.
Śmierci się nie bali, ale zato wszystkie choroby przejmowały ich przesadnym strachem. Wystarczyło jakieś głupstwo, zepsuty żołądek, lekkie przeziębienie, a zaraz babka kładła się na piecu, otulała się i zaczynała jęczeć, głośno i bez przerwy krzycząc: »Umiera-am!« Stary biegł po księdza i natychmiast udzielali babce ostatnich sakramentów. Mówili bardzo często o dreszczach, o robakach, o gruczołach, które z brzucha dochodzą do serca. Najwięcej bali się przeziębienia i dlatego nawet w lecie ubierali się ciepło i kładli się na piecu. Babka lubiła się leczyć i jeździła często do szpitala, gdzie twierdziła że niema siedemdziesięciu, lecz tylko pięćdziesiąt lat; przypuszczała, że jeśli lekarz dowie się o istotnym jej wieku, nie będzie chciał jej leczyć i powie, że czas umierać, a nie leczyć się. Wyjeżdżała zwykle wcześnie, zabierała ze sobą dwie lub trzy dziewczynki, a wieczorem wracała głodna i zła, przywożąc dla siebie krople, a dla dzieci maści przeróżne. Raz zabrała i Mikołaja, który potem brał jakieś krople przez dwa tygodnie i mówił, że się czuje lepiej.
Babka znała wszystkich lekarzy, felczerów i znachorów na trzydzieści wiorst dokoła, lecz żaden jej się nie podobał. Na Wniebowzięcie, kiedy pop obchodził chaty z krzyżem w ręku, dyakon powiedział starej, że w mieście mieszka obok wieży jakiś staruszek, dawny felczer wojskowy, który bardzo dobrze leczy, i poradził jej, aby się do niego udała. Babka usłuchała. Po pierwszym zaraz śniegu pojechała do miasta i przywiozła staruszka, z długą brodą, przechrztę w ubraniu o długich połach, z twarzą pokrytą małemi, niebieskiemi żyłkami. W chacie pracowali wtedy najemnicy: stary krawiec w ogromnych okularach krajał kamizelkę z jakichś łachmanów, a dwóch młodych chłopców pracowało nad wojłokowymi
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.