Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.



I.


Zarządzający rzekł: »Trzymam pana tylko przez szacunek dla pańskiego ojca, inaczej dawno już byłby pan odemnie wyleciał«. — Odpowiedziałem mu — Jaśnie wielmożny pan zbyt mi pochlebia, przypuszczając, że umiem latać. — Słyszałem później, jak mówił: — »Wyprowadźcie tego pana, działa mi na nerwy«.
W przeciągu dwóch dni uwolnili mnie. A więc, odkąd uważam się za człowieka dorosłego, zmieniłem, ku wielkiemu zmartwieniu mego ojca, budowniczego miejskiego, dziewięć razy zajęcia. Służyłem w przeróżnych wydziałach, ale wszystkie te dziewięć zajęć podobne były jedne do drugich, jak dwie krople wody; musiałem siedzieć, pisać, słuchać głupich, albo ordynarnych uwag i czekać chwili zwolnienia.
Ojciec, kiedy do niego poszedłem, siedział z zamkniętemi oczami, w wielkim fotelu. Twarz jego chuda, wyschnięta, z niebieskim odcieniem na miejscach wygolonych (podobny był z twarzy do starego, katolickiego organisty), wyrażała spokój i pokorę. Nie odpowiedział na moje powitanie i nie otwierając oczów, rzekł:
— Gdyby moja kochana żona a twoja matka żyła, życie twoje byłoby dla niej źródłem bezustannej zgryzoty. Bóg wiedział co robi, zabierając ją przedwcześnie z tego świata. Proszę cię, nieszczęśliwy chłopcze — mówił dalej, otwierając oczy — naucz mnie, co mam z tobą robić.