Dawniej, kiedy byłem młodszy, krewni moi i znajomi wiedzieli co ze mną robić, jedni radzili, abym wstąpił do wojska, jako ochotnik, drudzy mówili o aptece, inni o telegrafie; teraz zaś, kiedy skończyłem dwadzieścia pięć lat, zacząłem łysieć od skroni i kiedy już służyłem i jako ochotnik, i jako farmaceuta, i jako telegrafista, wszystkie zdaje się zajęcia ziemskie były dla mnie wyczerpane, nic mi więc nie radzili, a tylko wzdychali, albo kiwali głowami.
— Cóż ty sam o sobie myślisz? — mówił dalej ojciec. — Młodzi ludzie w twoim wieku miewają już utrwalone stanowisko społeczne, a ty co: nędzny proletaryusz, siedzisz ojcu na karku!
I, według zwyczaju, zaczął mówić o tem, że współcześni młodzi ludzie giną, giną z braku wiary, z materyalizmu i z zarozumiałości, że powinno się zabronić teatrów amatorskich, gdyż odciągają młodzież od religii i spełniania obowiązków.
— Pójdziemy jutro razem, przeprosisz zarządzającego i przyrzekniesz mu, że sumiennie służyć będziesz — zakończył. — Nie powinieneś zostać ani jednego dnia bez stanowiska społecznego.
— Proszę ojca mnie wysłuchać — rzekłem ponuro, nie spodziewając się szczęśliwego obrotu tej rozmowy. — To, co ojciec nazywa stanowiskiem społecznem, stanowi przywilej kapitału i wykształcenia. Niezamożni zaś i niewykształceni ludzie zarabiają na kawałek chleba pracą fizyczną i nie widzę dlaczego miałbym tutaj stanowić wyjątek.
— Jak tylko zaczynasz mówić o pracy fizycznej, gadasz głupstwa! — rzekł rozdrażniony ojciec. — Zrozum raz, tępy człowieku, zrozum nierozumna głowo, że oprócz siły fizycznej masz w sobie ducha Bożego, masz ogień święty, który stanowi różnicę między tobą, a osłem, albo gadem i zbliża cię do bóstwa. Tysiące lat
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.