Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

czajenie to tak głęboko wrosło w moją duszę, że rzadko się od tego uchylam; miewam nieraz racyę, bywam winnym, ale przedewszystkiem boję się ich zmartwić, boję się, żeby ojcu w rozdrażnieniu nie zaczerwieniła się chuda jego szyja i żeby nie dostał ataku apopleksyi.
— Siedzieć w dusznym pokoju — mówiłem — przepisywać, spółzawodniczyć z maszyną do pisania, to dla człowieka w moim wieku wstyd, obraża mnie to. Czy może tu być mowa o świętym ogniu?
— Ale zawsze to umysłowa praca — rzekł ojciec. — Ale dosyć tego, przerwiemy tę rozmowę, a w każdym razie uprzedzam cię, jeśli nie wrócisz do służby i poddasz się swym obrzydliwym skłonnościom, wtedy i ja i córka moja pozbawimy cię naszej miłości. Wydziedziczę cię, przysięgam na Boga!
Najzupełniej szczerze i chcąc okazać czystość pobudek, któremi chciałem się kierować przez całe moje życie, powiedziałem:
— Kwestya spadku jest dla mnie podrzędną. Wyrzekam się zawczasu wszystkiego.
Nie wiem dlaczego, zupełnie niespodzianie słowa te obraziły mego ojca. Zaczerwienił się cały.
— Nie waż się tak odzywać do mnie, głupcze! — krzyknął cienkim, piskliwym głosem: — Nicpoń! — I prędko i zręcznie, zwykłym ruchem w twarz mnie uderzył raz i drugi. — Zapominasz się.
W dzieciństwie, kiedy mnie ojciec bił, musiałem stać wyprostowany i patrzeć mu w oczy. I teraz, kiedy mnie uderzył, straciłem zupełnie głowę i jakbym był dzieckiem jeszcze, starałem się patrzeć mu prosto w oczy i wyprężałem się jak mogłem. Ojciec mój był stary i bardzo chudy, ale widocznie cienkie jego muskuły bardzo były mocne, gdyż bił bardzo boleśnie.
Cofałem się do przedpokoju, ale tutaj schwycił swój parasol i uderzył mnie kilka razy w głowę i w ramiona;