z Aniutą Błagowo; rozmawiały o czemś bardzo żywo, prawdopodobnie o mojem wstąpieniu na kolej, i spieszyły się. Siostra nigdy przedtem nie bywała na próbach i teraz miała pewno wyrzuty sumienia i bała się, żeby się ojciec nie dowiedział o tem, że ona bez jego pozwolenia była u Ażoginych.
Udałem się nazajutrz o pierwszej do Dołżykowa. Lokaj wprowadził mnie do wspaniałego pokoju, który był jednocześnie salonem i gabinetem inżyniera. Było tu wszystko miękkie, wytworne i dla człowieka, tak nieprzyzwyczajonego do tego, jak ja, nawet dziwne. Kosztowne dywany, ogromne fotele, bronzy, obrazy, złote i pluszowe ramy; na fotografiach, rozwieszonych na ścianie bardzo piękne kobiety, rozumne, cudowne twarze, swobodne pozy; z salonu drzwi prowadzą wprost do ogrodu, na ganek; widać bez turecki, widać stół nakryty do śniadania, dużo butelek, bukiet róż, czuć wiosnę, drogie cygaro, czuć tu szczęście — i wszystko zdaje się mówić, że człowiek ten żył, pracował i nakoniec doczekał się szczęścia, jakie tylko jest możliwe na świecie. Przy biurku siedziała córka inżyniera i czytała gazetę.
— Pan do ojca? — zapytała — Przyjmuje, zaraz przyjdzie. Niech pan usiądzie, proszę pana.
Usiadłem.
— Pan zdaje się naprzeciw nas mieszka? — zapytała, po chwili milczenia.
— Tak.
— Ja z nudów codzień wyglądam przez okno, niech pan wybaczy — mówiła dalej, patrząc w gazetę; — i często widzę pana i siostrę pańską. Ona ma zawsze taki dobry, skupiony wyraz twarzy.
Wszedł Dołżykow. Wycierał ręcznikiem szyję.
— Papo, monsieur Połozniew — rzekła córka.
— Tak, tak, mówił mi Błagowo — zwrócił się żywo do mnie, nie podając mi ręki.
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.