Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

budce i słońce świeciło mu prosto w oczy. Nie było ani jednego drzewa. Brzęczał lekko drut telegraficzny, na którym tu i ówdzie spoczywały jastrzębie. Włócząc się po tych stosach, nie wiedząc co robić, przypomniałem sobie, że na moje pytanie na czem polegać będą moje obowiązki, inżynier odpowiedział: »Zobaczymy«. Ale co można było zobaczyć na tej pustyni? Murarze mówili o dziesiętniku i o jakimś Teodorze Wasiljewie, nic z tego nie rozumiałem i pomału opanowała mnie tęsknota i jakiś ból fizyczny, jak kiedy czujesz twe ręce, nogi i całe twoje wielkie ciało, a nie wiesz co z niemi robić, gdzie się z niemi obrócić. Kręcąc się tu i ówdzie blizko przez dwie godziny, zauważyłem, że po prawej stronie stacyi, wzdłuż linii kolejowej ciągnęły się słupy telegraficzne, kończąc się w odległości półtorej do dwóch wiorst pod białym murem: robotnicy ozmajmili mi, że tam właśnie jest kantor i nakoniec domyśliłem się, gdzie się mogę zwrócić.
Był to bardzo stary folwark. Płot z białych podziurawionych belek przewracał się, a na oficynie, której jedna ściana wychodziła na pole, dach pokryty był rdzą i gdzieniegdzie świeciły się łatki z blachy. Z bramy widać było obszerne podwórze, zarośnięte zielskiem, i stary dwór, z żaluzjami w oknach i z wysokim dachem, czerwonym prawie od rdzy. Po obu stronach domu, na prawo i na lewo, wznosiły się dwa boczne skrzydła; w jednem okna zabite były deskami, dokoła drugiego, którego okna były poroztwierane, wisiała na sznurach bielizna i pasły się cielęta. Ostatni słup telegraficzny stał na podwórzu, a drut od niego szedł do okien oficyny, której głucha ściana wychodziła na pole. Drzwi były otwarte, wszedłem. Przy stole siedział jakiś młodzieniec, z ciemną kędzierzawą czupryną, w płóciennej marynarce; spojrzał na mnie surowo, zpodełba, ale natychmiast się uśmiechnął i rzekł: