Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się masz, mały zysku!
Był to Jan Czeprakow, mój kolega szkolny, którego wyrzucili z drugiej klasy za palenie papierosów. Razem niegdyś łapaliśmy szczygły, czyżyki i wywielgi i sprzedawaliśmy je na targu, raniutko, gdy nasi rodzice jeszcze spali. Zaczajaliśmy się na stada przelatujących szpaków i strzelaliśmy do nich śrótem, potem ranione podnosiliśmy i jedne umierały w strasznych męczarniach (do dziś dnia pamiętam, jak kwiliły w nocy w mojej klatce), drugie, które wracały do zdrowia, sprzedawaliśmy czemprędzej i zuchwale przysięgaliśmy, że to same samce. Pewnego razu został mi jeden tylko szpak, którego długo ofiarowywałem przechodniom i wkońcu oddałem za jedną kopiejkę. »I tak mały zysk!« — powiedziałem sobie na pociechę i od tej pory ulicznicy i koledzy gimnazyalni przezwali mnie; »mały zysk«, teraz jeszcze chłopcy i sklepikarze drażnili mnie czasem tem przezwiskiem, chociaż prócz mnie nikt już nie pamiętał skąd ono pochodziło.
Czeprakow był słabej budowy, miał wązkie piersi, długie nogi i chodził zgarbiony. Kamizelki nie nosił wcale, buty miał gorsze od moich, z wykrzywionymi obcasami. Często mrugał oczami, wyglądał jakby chciał ciągle coś gonić, wyraz twarzy miał zakłopotany.
— Poczekaj no — mówił, mieszając się — Posłuchaj!... O czem to ja mówiłem?
Zaczęliśmy rozmawiać. Dowiedziałem się, że majątek, w którym się obecnie znajdowałem, należał do niedawna do Czeprakowych, a w jesieni przeszedł do Dołżykowa, który uważał, że lepiej jest umieszczać pieniądze w ziemi, niż w papierach, i kupił już u nas trzy piękne majątki z prawem przelania długu. Matka Czeprakowa przy sprzedaży wymówiła sobie prawo do zamieszkania przez dwa lata w jednej z oficyn i wyprosiła dla syna miejsce w kantorze.