dziei i od szpaków miejscowy głupi chłopek, mieszkający w szałasie.
Ogród był coraz rzadszy, zamieniał się stopniowo w łąkę, zniżał się ku rzece, porośniętej zieloną trzciną i wierzbiną. Przy grobli młyńskiej była przestrzeń wodna głęboka i zarybiona, huczał gniewnie niewielki młyn ze słomianym dachem, skrzeczały wściekle żaby. Na wodzie gładkiej, jak lustro, tworzyły się od czasu do czasu wielkie kręgi, drżały lilie rzeczne, wstrząsane wesołemi rybkami. Wioska Dubiecznia leżała po tej stronie rzeki. Ciche, niebieskie wody wabiły ku sobie, obiecując chłód i spokój. A teraz wszystko i woda i młyn i spokojne brzegi wszystko to było własnością inżyniera!
I oto zaczęła się moja nowa służba. Odbierałem depesze i posyłałem je dalej, pisałem różne wykazy, przepisywałem na czysto reklamacye i raporty, które odbieraliśmy od niepiśmiennych dziesiętników i majstrów. Ale większą część dnia nic zupełnie nie robiłem, chodziłem po pokoju, czekając na depesze albo zostawiałem w oficynie chłopaka, a sam szedłem do ogrodu i spacerowałem dopóki mały nie przybiegał z oznajmieniem, że odezwał się aparat. Obiad jadłem u Czeprakowej. Mięso dawali bardzo rzadko, wszystkie potrawy były mleczne, a w środy i w piątki postne; tego też dnia jedliśmy na różowych talerzach, tak zwanych postnych. Czeprakowa mrugała ciągle oczami, przeszło to już u niej w zwyczaj a obecność jej krępowała mnie.
Ponieważ w oficynie było i dla jednego człowieka za mało roboty, Czeprakow przeważnie nic nie robił, spał, lub też chodził na kaczki. Wieczorami pił we wsi lub na stacyi, a zanim szedł spać, przeglądał się w lustrze i krzyczał:
— Dzień dobry, Janie Czeprakow!
Kiedy był pijanym, robił się strasznie bladym, zacierał ręce i śmiał się jak gdyby rżał: hi-hi-hi! Nieraz
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.