Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.
V.


Riedka nie był praktycznym i nie umiał liczyć; nabierał roboty więcej niż był w stanie wykonać i przy obrachunku bał się, tracił głowę i prawie zawsze miał straty. Malował, wprawiał szyby, tapetował pokoje, przyjmował nawet krycie dachów, i pamiętam, że nieraz biegał za pierwszym lepszem obstalunkiem przez dwa, lub przez trzy dni, szukając robotnika. Był znakomitym majstrem, zarabiał nieraz do dziesięciu rubli dziennie i gdyby nie pragnienie zostania za jakąbądź cenę pierwszorzędnym wykonawcą i nazywania się »dostawcą«, to miałby z pewnością grube pieniądze.
Należność moją wypłacał mi codziennie, a wynosiło to od siedemdziesięciu kopiejek do rubla. Jak długo trwała piękna pogoda, było gorąco i sucho, wykonywaliśmy robotę na świeżem powietrzu, przeważnie malowaliśmy dachy. Nogi moje nieprzyzwyczajone do takiego żaru, bolały mnie tak, jak gdybym chodził po rozgrzanej płycie, a kiedy kładłem łapcie, wytrzymać w nich nie mogłem. Ale to tylko było z początku, potem przywykłem do żaru i wszystko poszło jak po maśle. Żyłem teraz wśród ludzi, dla których praca była obowiązkiem nieuchronnym i którzy pracując, jak pociągowe konie, nie rozumieli nieraz moralnego znaczenia swej pracy i nawet w rozmowie nie używali nigdy wyrazu »praca«; przy nich i ja zamieniłem się w pociągową szkapę, przejmując się coraz bardziej myślą, że to, co robię, jest nieuniknionym obowiązkiem. Przekonanie to ułatwiło mi życie, ratując mnie od wszelkich wątpliwości.
Z początku wszystko mnie zajmowało, wszystko było dla mnie nowem, jak gdybym drugi raz na świat przyszedł. Mogłem sypiać na ziemi, mogłem chodzić boso, wszystko to mnie bawiło. Mogłem się mieszać z tłumem, nie wchodząc nikomu w drogę, a kiedy na