nas policya, w szpitalach okradali nas felczerzy i dozorczynie, a jeżeli, nie mając na to, nie dawaliśmy im łapówek, podawali nam obiad na brudnych naczyniach; na poczcie pierwszy lepszy urzędniczyna obchodził się z nami, jak ze zwierzętami i krzyczał na nas wściekle: — »Czekaj! Gdzie leziesz?« Nawet psy podwórzowe — i te nieprzyjaźnie na nas patrzyły i rzucały się na nas ze złością. Ale co mnie najwięcej drażniło na mojem nowem stanowisku, to zupełny brak sprawiedliwości, to, co lud określa słowami: »O Bogu zapomnieli«. Rzadko przeszedł dzień bez oszustwa. Oszukiwali kupcy, sprzedający nam pokost, i dozorcy i czeladnicy i nawet klienci. Rozumie się, że o tem, aby nam przyznali jakiekolwiek prawa, mowy być nie mogło, a o zarobione przez nas pieniądze musieliśmy prosić, jak o jałmużnę, stojąc bez czapki przed schodami ganku.
Tapetowałem w klubie jeden z pokojów, sąsiadujących z czytelnią; wieczorem, gdy już miałem odejść, weszła do pokoju córka inżyniera Dołżykowa z paczką książek w ręku.
Ukłoniłem jej się.
— Dobry wieczór! — rzekła, poznając mnie i wyciągając rękę. — Bardzo się cieszę, że pana widzę.
Uśmiechała się i oglądała z ciekawością, choć z pewnem wahaniem moją bluzę, wiadro z klajstrem, tapety, rozłożone na podłodze; zmieszało mnie to, a i jej zrobiło się nieprzyjemnie.
— Przepraszam, że ja tak na pana patrzę — rzekła. — Tak dużo o panu słyszałam. Zwłaszcza od doktora Błagowo, on poprostu zakochał się w panu. Z siostrą pańską zaznajomiłam się, bardzo miłe i sympatyczne dziewczę, ale nie mogłam jej przekonać, twierdząc, że w pańskiem życiu niema nic tak strasznego. Przeciwnie, jesteś pan teraz najbardziej interesującym człowiekiem w mieście.
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.