który ma do opowiedzenia coś bardzo ciekawego. Rozmowę zawsze rozpoczyna doktór.
— Co za szkoda — mówi zwolna i cicho, kiwając głową i nie patrząc towarzyszowi w oczy (on nigdy nie patrzy w oczy) — jaka wielka szkoda, że w naszem mieście niema wcale ludzi, którzyby umieli i lubili prowadzić mądre i ciekawe rozmowy. To jest olbrzymia dla nas strata. Nawet inteligentni nie wznoszą się nad płytkość; poziom ich rozwoju, zapewniam pana, nie jest wyższym od niższych warstw społeczeństwa.
— Racya, racya. Zgadzam się.
— Wie pan przecież — mówi dalej doktór, cicho i z przestankami — że na tym świecie wszystko jest małe i nudne, prócz wyższych, duchowych objawów rozumu.
Następuje milczenie. Z kuchni wychodzi Darjuszka i z wyrazem tępego smutku, wsparłszy twarz na ręku, zatrzymuje się w drzwiach, żeby posłuchać rozmowy.
— Ech! — wzdycha Michał Aweryanin. — Trudno żądać od teraźniejszych ludzi rozumu.
I opowiada, jak się dawniej spędzało życie zdrowo, wesoło i przyjemnie, jaka była inteligencya, jak wysoko stały pojęcia o honorze i przyjaźni. Pożyczano pieniądze bez weksli, a niepodanie ręki z pomocą potrzebującym przyjaciołom było uważane za hańbę. A jakie były wyprawy, jakie wydarzenia, walki, jacy przyjaciele, jakie kobiety! A Kaukaz, co za zdumiewający kraj. A żona jednego dowódzcy batalionu, dziwna kobieta, ubierała się w mundur oficerski i jeździła wieczorami w góry, sama bez przewodnika. Mówią, że miała w aułach romans z jakimś małym księciem.
— Matko Boska, Mateczko! — wzdycha Darjuszka.
— A jak pili, jak jedli! A jacy byli krańcowi liberali.
Andrzej Efimycz słucha i nie słyszy; myśli o czemś i popija piwo.
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
26