zgodnem z tytułem szlachcica, który pan masz zaszczyt nosić. Aleksander Pawłowicz mniemając słusznie, że życie pana może być zgorszeniem dla innych, i uważając, że samo dowodzenie tego panu nie wystarcza i że tu jest niezbędnem wmieszanie się władzy administracyjnej, podał mi oto piśmienne postanowienie co do pana, a ja je w zupełności podzielam.
Mówił to wszystko cicho, poważnie, wyprostowany, jak gdybym ja był jego naczelnikiem i patrzał na mnie zupełnie nie surowo. Twarz jego była zwiędła, pokryta zmarszczkami, pod oczami skóra tworzyła fałdy, włosy miał uczernione i w ogóle, z powierzchowności jego trudno było poznać, czy ma czterdzieści, czy sześćdziesiąt lat.
— Mam nadzieję — mówił dalej — że pan potrafisz ocenić delikatność czcigodnego Aleksandra Pawłowicza, który nie zwrócił się do mnie oficyalnie, lecz prywatnie. Ja też nie wzywam pana drogą oficyalną, i rozmawiam z panem, jako szczery wielbiciel pańskiego ojca. A więc, proszę pana, albo zmienić tryb życia i wrócić do zajęcia odpowiedniego dla pańskiego stanu, albo też zechce pan dla uniknięcia zgorszenia, przesiedlić się w strony, gdzie pana nie znają i gdzie pan możesz robić, co się panu podoba. W przeciwnym razie będę zmuszonym uciec się do surowych środków.
Przez parę sekund stał z otwartemi ustami i milcząc, patrzał na mnie.
— Czyś pan wegetaryanin? — zapytał.
— Nie, ekscelencyo, jem mięso.
Usiadł i wyciągnął rękę po jakiś papier: ukłoniłem się i wyszedłem.
Przed obiadem nie warto już było iść do roboty. Wróciłem do domu, aby się trochę przespać, ale usnąć nie mogłem; męczyły mnie nieprzyjemne, bolesne uczucia, jakich doznałem w rzeźni, a potem u gubernatora
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.