Ale oto odeszli, światło zgasło... Spojrzałem na dom inżyniera, i tam było już zupełnie ciemno. W ciemnościach, przemoknięty, poczułem się beznadziejnie samotnym, porzuconym na pastwę złośliwego losu, poczułem jak w porównaniu z tem mojem osamotnieniem, w porównaniu z cierpieniem mem obecnem i z tem, które mnie jeszcze w życiu czekało, nic nieznaczącemi są moje czyny, marzenia i wszystko to, o czem dotychczas mówiłem i myślałem. O, uczynki i myśli stworzeń żyjących mniej mają znaczenia od ich bólu! I nie zdając sobie jasno sprawy z tego, co robię, szarpnąłem silnie dzwonek przy drzwiach Dołżykowa, zerwałem go i wybiegłem pędem na ulicę, jak mały chłopiec zawstydzony i przerażony myślą, że lada chwila mnie dopędzą i poznają. Kiedy się w końcu zatrzymałem, słychać już tylko było szum ulewnego deszczu, a gdzieś w oddali stróż nocny stukał w miedzianą deskę.
Przez cały tydzień nie poszedłem do Dołżykowych. Kortowe ubranie było już sprzedane. Roboty malarskiej nie było i znów przymierałem z głodu, zarabiając dziennie dziesięć do dwudziestu kopiejek, gdzie popadło, przy ciężkiej i niemiłej pracy. Siedząc po kolana w zimnem błocie, nadwerężając piersi, chciałem przygłuszyć w swem sercu wspomnienia, mściłem się sam na sobie za te wszystkie sery i konserwy, jakiemi mnie karmiono u inżyniera; ale napróżno, zaledwie się położyłem do łóżka, głodny i zmarznięty, natychmiast grzesznej wyobraźni rysowały się obrazy cudne, ponętne, ze zdumieniem spostrzegałem, że kocham, namiętnie kocham, i zasypiałem z uczuciem zdrowia i siły i z przekonaniem, że pomimo tej ciężkiej pracy katorżnika ciało moje staje się coraz młodszem i silniejszem.
Któregoś wieczoru spadł niespodzianie śnieg i zawiał wiatr północny, zwiastun nadchodzącej zimy. Wieczoru tego wracając z roboty, zastałem w swoim pokoju
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.