rać! A w duszy słyszę jakiś głos: »nie wierz temu, nie umrzesz!«
O godzinie dziesiątej Michał Aweryanin odchodzi. Kładąc w przedpokoju palto, mówi wzdychająco:
— Jednak do jakiej głuszy zawiodły nas zawistne losy! Najprzykrzejszem zaś to, że tu i umrzeć nam będzie trzeba. Ech!...
Odprowadziwszy przyjaciela, Andrzej Efimycz siada przy stole i znów zaczyna czytać. Ciszy wieczornej, a później nocnej nie zakłóca najmniejszy szelest, zdaje się, że czas zatrzymuje się w biegu i obumiera razem z doktorem, pochylonym nad książką i lampą z zielonym kloszem. Gruba, chłopska twarz doktora rozjaśnia się zwolna uśmiechem rozrzewnienia i zachwytu nad objawami rozumu ludzkiego. O, czemu to człowiek nie jest nieśmiertelnym? — myśli — Naco mózgowe ośrodki i zwoje, naco wzrok, mowa, samopoczucie, geniusz, jeśli przeznaczeniem tego wszystkiego jest pójść w głąb ziemi i ostatecznie ostygać razem ze skorupą ziemską, a potem obracać się przez miliony lat bezmyślnie i bezcelowo razem z tą ziemią naokoło słońca? Poto, ażeby ostygnąć i obracać się, nie trzeba wydobywać z nicości człowieka z jego wielkim, prawie Boskim rozumem, a potem naigrawając się obracać go w proch.
Przemiana materyi! Ale co to za tchórzostwo pocieszać się tym surogatem nieśmiertelności! Nieświadome procesy, zachodzące w przyrodzie, niższe nawet od ludzkiej głupoty, gdyż w głupocie jest poczucie i wola, a w procesach zaś tych nic niema. Tylko tchórz, w którym jest więcej strachu przed śmiercią, niż godności, może się pocieszać myślą, że ciało jego ożyje z czasem w trawie, w kamieniu, w żabie... Widzieć swą nieśmier-