— Trzeba być konsekwentnym. Nie przyjęłam go i kazałam mu powiedzieć, żeby się więcej nie trudził i do nas nie przyjeżdżał.
Chwilę później byłem już za bramą i szedłem do miasta, aby się z ojcem rozmówić. Było ślizko, zimno, na drodze leżało błoto. Po raz pierwszy od dnia ślubu, zrobiło mi się smutno i w umyśle moim, zmęczonym tym długim, szarym dniem, zabłysła myśl, że ja, być może, nie żyję tak, jak powinienem. Byłem wyczerpany, pomału owładnęła mną trwoga, gnuśność, nie chciało mi się ruszać, myśleć i przeszedłszy kawałek drogi, machnąłem ręką i wróciłem do domu.
Na środku podwórza stał inżynier w gumowym płaszczu i mówił głośno:
— Gdzie są meble? Były wspaniałe meble w stylu empire, były obrazy, były porcelanowe wazy, a teraz... Przecież ja kupiłem majątek z meblami, gdzież one są do dyabła?
Przy nim stał, gniotąc w rękach czapkę, wyrobnik Mojżesz, dwudziestopięcioletni chłopiec, chudy, ospowaty, z maleńkiemi, zuchwałemi oczami, miał jeden policzek większy od drugiego, jak gdyby sobie twarz odleżał.
— Jaśnie wielmożny pan raczył kupić bez mebli — rzekł niepewnym głosom. — Ja byłem przy kupnie i pamiętam dobrze.
— Milczeć! — krzyknął inżynier, zaczerwienił się, zadrżał i echo w głębi ogrodu powtórzyło głośny jego okrzyk.
Kiedy robiłem cokolwiekbądź w ogrodzie, lub na podwórzu, Mojżesz stał przy mnie i założywszy ręce w tył, leniwie i zuchwale patrzał na mnie swojemi ma-