Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

cie, w wagonach najróżniejszych różności i wiesz, zrozumiałem jak przykrem jest życie. Stracony już jestem ze wszystkiem! Przywiodła mnie matka do zguby! Kiedyś powiedział mi jakiś doktor w wagonie: jeśli rodzice są rozpustni, to ich dzieci wychodzą na pijaków, albo na przestępców. Ot co jest.
Pewnego razu przyszedł, zataczając się, na podwórze. Oczy jego bezmyślnie błądziły, oddech miał ciężki: śmiał się, płakał i plótł coś jak w gorączce, a z jego powikłanych zdań mogłem tylko zrozumieć słowa: »Moja matka! Gdzie moja matka?«, które wymawiał z płaczem, jak małe dziecko, gdy w wielkiej ciżbie odłączą je od matki.
Zaprowadziłem go do ogrodu i położyłem go pod drzewem, a potem przez cały dzień i całą noc oboje z Maszą zmienialiśmy się przy nim kolejno. Było mu ciągle niedobrze, Masza patrzała ze wstrętem na jego chudą, mokrą twarz, i mówiła:
— Czyż naprawdę gawiedź ta jeszcze półtora roku w naszem podwórzu mieszkać będzie? To straszne! To straszne!
A co przykrości znosić musieliśmy od chłopów! Co ciężkich rozczarowań od samego początku, w wiosennych miesiącach, kiedy tak bardzo pragnęliśmy szczęścia! Żona moja urządzała szkołę. Nakreśliłem plan szkoły na sześćdziesięciu chłopców i zarząd ziemski zatwierdził go, radząc jednakże założenie szkoły w Kuryłówce, w dużej wsi, zaledwie o trzy wiorsty od nas oddalonej, właśnie zaś kuryłowski zakład, w którym uczyły się dzieci z czterech wsi, a w tej liczbie i z naszej Dubieczni, stary był i ciasny i po glinianej podłodze niebezpiecznie było chodzić. W końcu marca wybrano Maszę, na jej żądanie, na opiekunkę szkoły, a w początkach kwietnia trzykrotnie zwołaliśmy zebranie celem przekonania chłopów, że szkoła ich jest za ciasna i że bezwarunkowo trzeba