Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.

A Czeprakow był pijany, nie poznał mnie i głęboko wzdychał, jakby dla nabrania tchu, żeby znów przywołać strażnika.
Zostawiłem ich i wróciłem do domu. Żona moja, już ubrana leżała na łóżku. Opowiedziałem jej o tem, co się działo na dworze, nie zamilczałem i o tem, że biłem Mojżesza.
— Straszne jest życie na wsi — rzekła. — I jaka to długa noc. Boże drogi.
— Stra-a-ż! — rozległo się znów po chwili.
— Pójdę ich zamknąć — rzekłem.
— Nie, daj im spokój, niech sobie tam poprzerzynają gardła — odrzekła z wyrazem wstrętu na twarzy.
Patrzała na sufit i przysłuchiwała się hałasom na podwórzu, a ja siedziałem z boku, nie śmiejąc z nią rozmawiać, z takiem uczuciem, jak gdybym to ja był winien, że na dworze wołają strażnika i że noc taka strasznie długa.
Milczeliśmy oboje i czekaliśmy z niecierpliwością chwili, kiedy w oknach zabłyśnie zorza poranna. A Masza ciągle patrzała, tak jakby się nagle budziła z letargu i zrozumieć nie mogła, jak ona, taka mądra, wykształcona, taka wytworna, mogła się dostać na nędzną, głęboką prowincyę, w towarzystwo nędznych ludzi i jak mogła zapomnieć się do tego stopnia, że aż dała się pociągnąć przez jednego z tych ludzi i przez przeszło pół roku była jego żoną. Teraz wyglądała, jak gdyby jej było wszystko jedno, czy to ja, czy Mojżesz, czy Czeprakow; wszystko zlało się w jej oczach w ten dziki, pijany okrzyk: »stra-a-ż!« — i ja i nasze małżeństwo i nasze gospodarstwo i jesienna pogoda; i kiedy wzdychała, lub unosiła się, aby się wygodniej położyć, czytałem na jej twarzy jedną i ciągle tą samą myśl: — »O, żeby jak najprzędzej było rano!«
Skoro świt wyjechała.