Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
33

— Zaco?
— Zaco? — krzyknął Jan Dymitrycz, podchodząc do niego z groźną twarzą i konwulsyjnie otulając się swym szlafrokiem. — Zaco? Złodziej! — wyrzekł ze wstrętem, krzywiąc usta, jakby do splunięcia. — Szarlatan! Kat!
— Niech się pan uspokoi — powiedział Andrzej Efimycz, uśmiechając się. — Zapewniam pana, że nigdy nic nie ukradłem, bardzo pan przesadza. Widzę, że się pan na mnie gniewa. Niech się pan uspokoi, proszę pana, jeśli pan może i powie mi z zimną krwią: o co się pan gniewa?
— Dlaczego mnie tu trzymacie?
— Dlatego, że pan chory.
— Tak, chory. Ale przecież dziesiątki, setki obłąkanych zażywają swobody, dlatego, że wasze nieuctwo nie jest w stanie odróżnić ich od ludzi zdrowych. Czemuż więc ja i ci oto nieszczęśliwi musimy tu siedzieć za wszystkich, jak kozły ofiarne? Pan, felczer, nadzorca i cała wasza szpitalna zgraja w znaczeniu moralnem bez porównania niżej stoi od każdego z nas, czemuż więc my siedzimy, a wy nie? Gdzie logika?
— Moralne względy i logika nic z tem wspólnego nie mają. Wszystko zależy od zwyczaju. Kogo zamknęli, ten siedzi, a kogo nie zamknęli, ten używa swobody, ot i wszystko. W tem, że ja jestem lekarzem, a pan człowiekiem chorym, niema nic do czynienia ani moralność ani logika, a tylko przypadek.
— Nie rozumiem tych bredni... — rzekł głucho Jan Dymitrycz i usiadł na łóżku.
Mosiek, którego Nikita nie śmiał w obecności doktora rewidować, rozłożył na swem łóżku kawałeczki chleba, skrawki papieru, kości i wciąż jeszcze trzęsąc się z zimna, wyrzekł coś prędko i śpiewnie po żydowsku. Zapewne, wydało mu się że otworzył sklep.