Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.
38

— Po pierwsze, nie jestem pańskim przyjacielem — odpowiedział Jan Dymitrycz z twarzą na poduszce — a podrugie, pan się napróżno trudzi; nie dowie się pan ani jednego słowa odemnie.
— Dziwna rzecz... — mruknął Andrzej Efimycz wzburzony. — Wczoraj rozmawiał pan tak spokojnie, nagle obraził się pan, nie wiem doprawdy o co i odrazu przerywa pan... Może ja się w czem niezręcznie wyraziłem, albo może powiedziałem coś niezgodnego z pańskiemi przekonaniami...
— Tak, tak, zapewne, uwierzę panu! — odparł Jan Dymitrycz, podnosząc się, urągliwie i trwożnie patrząc na doktora; oczy jego były czerwone. — Może pan iść szpiegować gdzieindziej i badać, tu pan nic nie zrobi. Jeszcze wczoraj zrozumiałem poco pan tu przyszedł.
— Zadziwiająca wyobraźnia! — uśmiechnął się doktór. — Zatem pan przypuszcza, że ja jestem szpiegiem?
— Tak, przypuszczam... Szpieg albo doktór, któremu polecili mnie wybadać — to na jedno wyjdzie.
— Ach, jakiż z pana, przepraszam... dziwak!
Doktór usiadł na stołku przy łóżku i jakby z wyrzutem pokiwał głową.
— Ale przypuśćmy, że pan ma racyę — rzekł. — Przypuśćmy, że ja zdradziecko chwytam pana za słówko i wydaję policyi. Aresztują pana i sądzą. Ależ czyż w sądzie i w więzieniu będzie panu gorzej, niż tutaj? A jeżeli ześlą pana na osiedlenie, a nawet do ciężkich robót, czy to będzie gorsze, niż przebywanie w tym pawilonie? Przypuszczam, że nie... Czego się więc pan boisz?
Słowa te widocznie podziałały na Jana Dymitrycza. Usiadł uspokojony.
Była piąta wieczór — pora, kiedy Andrzej Efimycz zazwyczaj chodził u siebie po pokojach i Darjuszka zapytywała czy jeszcze nie czas podać piwo. Na dworze było cicho i jasno. Zaszedł do pawilonu.